Pod kanonadą
rzęsistych nieba łez,
co prują
srebrnymi strugami nocy atłasową czerń,
dzwonią rynny,
szemrają dachy, pluszczą chodniki,
z rześkim
chlupotem stepują deszczowe chochliki,
ruszają w ułamek
sekundy trwające tany,
by nagle rozprysnąć
się chluszczącymi kleksami
i spłynąć
wartkim, szumiącym nurtem w kałuż oceany.
Noc oczyszczona,
odprężona deszczem,
schłodzona
dżdżystym, ożywczym powietrzem,
Cichnie, jakby czuwając
przed nowym
atakiem wodnego ostrzału...
Strząsane z rynien i drzew krople nikną
i wśród ukojonego
ciszą świata milkną,
Żaden pies ni z
bliska ni z oddali,
szczekaniem
nikogo za nic nie gani,
Żaden krok
samotny ni zgrzyt obcasa mokry,
Czujności nocnej
warty hałasem nie rani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz